Andrzej Osęka

Policja i promocja
Gazeta Wyborcza

"Gazeta Stołeczna" poinformowała o czymś zdumiewającym: na komendzie policji twórcy graffiti, czyli notoryczni przestępcy, uprawiają swój proceder przy pełnej aprobacie funkcjonariuszy. Chłopcy wymalowali sprayem na jednej z wewnętrznych ścian komendy dzieło zawierające m.in. numer telefonu, pod który ludzie mogą anonimowo dzwonić z donosami o przestępstwie. Nazywa się to: "pomaganie w promocji nowego numeru dla anonimowych informatorów policji". Wśród mazanin widnieją numery telefonów oraz hasło "Zatrzymać przemoc!". Mam wrażenie, że cała ta akcja to, zwłaszcza dzięki upowszechnieniu sprawy przez media, promowanie graffiti, czegoś, co z istoty swojej stanowi przecież akt przemocy.

Młodzieniec ze sprayem wychodzi na ulicę, by atakować cudze ściany. Traktuje miasto jak klozet, gdzie (gdy nie widzą) można dać upust swoim potrzebom bazgrania, żeby potem zobaczyli: ktoś tu był, zostawił swój bijący po oczach ślad na murze. Dwa dni wcześniej "Stołeczna" drukowała wynurzenia takich "autorów" graffiti. Twierdzili, że nie bazgrzą po zabytkach (co nie jest prawdą), opowiadali za to, czym jest dla nich smarowanie wagonów kolejowych: "Pociągi to kultowa rzecz. Od malowania nowojorskich wagonów zaczęło się graffiti. Zapach torów, tunele, łoskot pociągu i widok malunku na wagonie pędzącym w dal to coś jedynego w swoim rodzaju". Zwracam uwagę, że napad na kiosk też dostarcza wielu emocji, nie mówiąc o napadzie na bank, co zresztą od dawna wykorzystuje się w kinie. Grafficiarze zwierzają się, że chcieliby dopaść nowiutkie i dobrze strzeżone wagoniki warszawskiego metra; opowiadają, że jednemu to się nawet udało, ale zmyli.

Zawsze byli tacy, co pisali i rysowali po parkanach, murach, kolumnach czy ścianach sławnych jaskiń. To ludzie prymitywni, którzy nie potrafią zdobyć się na indywidualną wypowiedź, tylko dodają własne znaki do tego, co już jest, i co przyciąga uwagę. Jacyś inni ludzie wagony zaprojektowali, wykonali, nadali im formę. To trwało długo i pochłonęło mnóstwo pracy. Teraz ci młodzieńcy podbiegają po ciemku i w pośpiechu, chaotycznie coś na tym piszą i smarują.

W krajach, gdzie z tym zjawiskiem zetknięto się wcześniej, udało się je w pewnym sensie opanować: graffiti pokrywa tam gęsto slumsy, dzielnice nędzy - przestrzeń zdegradowaną. W dzielnicach, w których dba się o domy i ściany - są one czyste; pilnują tego służby porządkowe, przepędzając nosicieli subkultury prymitywu. Nasze służby porządkowe raz tych młodzieńców łapią, kiedy indziej traktują z pobłażaniem. Spójrzmy też na samych grafficiarzy: przedstawiają się jako artyści wolni, rzucający wyzwanie szaremu i złemu światu. Gdy wchodzą we współpracę z policją, ich rola staje się jednak dwuznaczna. Rozumiem, że żadna policja świata nie może się obyć bez informatorów: anonimowych bądź tylko tajnych. Mimo wszystko (myślę pewnie po staroświecku) anonimowe donoszenie na policję nie wydaje się czynem, który sławić winien wolny artysta. Chyba że czuje się nie tyle wolny, co zbędny, i to wyraża sprayem. Wtedy da się przy pierwszej okazji użyć - przez dziennikarza, marszanda, agenta reklamy, policjanta.